niedziela, 24 marca 2013

Rozdział I



Otworzyłam oczy. Obraz powoli zaczął się wyostrzać, chociaż moja głowa błagała o jeszcze odrobinę snu. Świadomość zaczęła mi wracać. Znajdowałam się na lotnisku imienia Chopina w Warszawie i, spojrzałam w stronę tablicy z informacjami, za godzinę odlatuję.  Męczyły mnie już ciągłe przeprowadzki – dni pracy w Polsce, w szkole, a weekend w każdym możliwym miejscu na świecie. Dlaczego? Wydałam książkę i spodobała się ona czytelnikom tak bardzo, że została międzynarodowym bestsellerem. Spełniło się moje marzenie, ale z drugiej strony – zostałam kimś sławnym. Media z powodu mojego młodego, zaledwie osiemnastoletniego wieku, zrobiły ze mnie celebrytkę. Niedocenianie tego może się wydać niewdzięczne i snobistyczne z mojej strony, ale jeszcze kilka miesięcy temu uczęszczałam do warszawskiego liceum i nawet nie byłam popularna w gronie klasowym!
- Przepraszam, pani Józefina, autorka „Rzeki płynącej pod górę”? – Drgnęłam na dźwięk swojego imienia. 
Po polsku brzmiało dość osobliwie, jednak angielska wersja podobała mi się zdecydowanie bardziej. Ze względu również na ojczyste nazwisko, które trudno było wymówić obcokrajowcom, po prostu przyjęłam pseudonim  Josephine.
- Tak, to ja. Mogę w czymś pomóc? – uśmiechnęłam się promiennie do wysokiego bruneta, który wybudził mnie z letargu.
- Czy mogę prosić o twój autograf? Uwielbiam twoją powieść, przeczytałem ją z zapartym tchem i naprawdę… - chłopak zaczął wyrzucać z siebie słowa jak zepsuta drukarka kartki.
- No jasne, dla kogo? – przerwałam mu, nadal z przyklejonym bananem do twarzy.
- Dla Adama. – Zawstydził się nieco mój rozmówca.
Szybko napisałam dedykację. Zawsze starałam się w niej zawrzeć coś, co czyniło ją osobistą. Czasem była śmieszna, czasami pouczająca – zależy. Tym razem postanowiłam się odwołać do nietypowego wizerunku chłopaka: „Dla Adama, który z wyglądu przypomina fana metalu, ale czyta nawet takie romansidła jak moje. Oby ta miłość nigdy w tobie nie umarła. ~Josephine”.  Oddałam chłopakowi książkę i podnosząc się z ławki, którą zajmowałam, spiesznym krokiem udałam się do wejścia na pokład. Wyzwanie na ten weekend: Londyn. 

______

    Rzuciłam machinalnie walizkę na podłogę i szybkim ruchem zapaliłam światło. Omiotłam wzrokiem przedpokój mojego londyńskiego mieszkania – zresztą niedawno kupionego. Wybrałam właśnie to miasto, bo tu siedzibę miał mój wydawca i tu też znajdowała się jedna z propozycji, jeżeli chodzi o studia. Rzuciłam niedbale kurtkę na podłogę, po czym przytaszczyłam torbę do sypialni. Znużona opadłam na sofę w salonie, przymykając delikatnie oczy.  
    Piątek był zawsze czasem na odpoczynek, poleżeniem do góry brzuchem i poczytaniem bezsensownych rzeczy w Internecie – słowem: odmóżdżanie się za cały tydzień. Tymczasem dwie i pół godziny spędziłam w samolocie. Co tam, że w pierwszej klasie – i tak nie mogłam zasnąć przez chrapanie biznesmena przede mną. A teraz jeszcze spotkanie z Charlotte – moją redaktorką. Była przemiłą kobietą i naprawdę mnie uwielbiała, ale w tej chwili nie miałam na nic siły. ‘Użalasz się nad sobą jak Bella w Zmierzchu’ – pomyślałam. Z niecodziennego stanu wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Z jękiem sięgnęłam po białą komórkę i z pół przymkniętymi powiekami odczytałam SMS-a: „Jutro wywiad dla BBC, spotkajmy się u mnie w biurze, ok? Charlotte ci dziś odpuści ;)”. No tak, to Ralph - mój agent i najlepsza wróżka w sprawach marketingu jaką poznałam. Uciążliwy jak mazurski komar, ale naprawdę dobry człowiek – starannie sprawdzony przez moją mamę. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem i siłą zwlekłam się z tapczanu.

______

    Z kubkiem kawy wmaszerowałam do wieżowca, w którym mieściło się biuro Ralpha. Postukując nogą wjechałam na czwarte piętro i szybkim krokiem udałam się w stronę ogromnego biurka mojego agenta.
- Witaj staruszku! – krzyknęłam już z daleka, promiennie się przy tym uśmiechając. – Ale ty jesteś szalony! Dodałeś buźkę do wiadomości! Dumna jestem. - Udałam, że ocieram łzy szczęścia.
- Witam moją autorkę. – Mężczyzna uniósł lekko brwi, ale zignorował moją uwagę.- Nie bardzo ci się spieszyło, co?
- Wiesz, że mam za sobą tydzień pełen sprawdzianów. – Padłam na czarną sofę obok.
   Traktowałam Ralpha jak wujka, byliśmy przyjaciółmi. Rozumiał, że po za pisarstwem chodziłam też do liceum, ale mimo to ciągle wytykał mi spóźnialstwo i odkładactwo.
- Wiesz już pewnie, po co tu jesteś… - zaczął.
- Powiedziałeś mi to... Umiem czytać – prychnęłam, uśmiechając się przy tym. Tej ironii i sarkazmu nabrałam pisząc moją książkę – upodabniałam się do kreowanych przeze mnie postaci.
- Cieszę się niezmiernie. – skwitował starszy. – Nasza rozmowa to tylko formalność, bo w sprawach jak się wyrażać to ja cię nie muszę pouczać, napisałaś przecież książkę. Chciałbym ci tylko dać kilka wskazówek ze względu na to, że to twój pierwszy poważny wywiad.
   Byłam jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić po show-biznesie i to w dodatku w o wiele za dużych butach. Ralph był bardzo pomocny, nieraz nazywałam go w myślach moim balkonikiem do podpierania się. Na szczęście nie lubił, w przeciwieństwie do mnie, lać wody bez powodu, dlatego nasze rozmowy ograniczały się do absolutnego minimum czasowego.
- No dobra, idę do domu. – zaczęłam zbierać swoje rzeczy do torby. – Obiecuję coś napisać pod drugi tom powieści.
- I tak wiem, że tego nie zrobisz – uciął mężczyzna w garniturze, unosząc brwi i sarkastycznie się uśmiechając. 
   Odpowiedziałam mu tym samym. Szybkim krokiem opuściłam biuro, uprzednio wkładając słuchawki w uszy. Przechodząc przez drzwi wejściowe otuliłam się cienką kurtką – w Londynie było zdecydowanie cieplej niż w Polsce, gdzie teraz termometry prawdopodobnie  wskazywały wartości minusowe, a śnieg czerwienił twarze. Z tęsknotą pomyślałam, jak bardzo chciałabym teraz być w domu, a właściwie naszła mnie nieodparta ochota ponacierać się śniegiem z przyjaciółmi. W słuchawkach zaczęła lecieć piosenka „Wings” w wykonaniu Little Mix, która nadawała się, żeby pobudzić mnie do szybszego marszu. Z westchnieniem nasunęłam  jaskrawozieloną czapkę na głowę i ruszyłam spacerem do metra. Miałam tylko ciche pragnienie, że nikt mnie nie pozna. Zaśmiałam się w duchu. Nigdy nie rozumiałam paradoksu: najpierw dąży się do sławy, do popularności, robi się często rzeczy desperackie, a potem kryje się pod kapturem i ciemnymi okularami, byleby tylko nikt cię nie poznał. A najgorsze, że teraz i ja uczestniczę w tym cyrku… ‘Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać’

______

Szybko tupałam nogą w podłogę – ‘Mam jakiś tik nerwowy’, pomyślałam, ‘i gadam do siebie’. Rzeczywiście odkąd zaczęłam tworzyć, zdarza mi się dopowiadać w myśli to, czego nie mogę wypowiedzieć na głos. ‘Może w najbliższym czasie nie trafię do psychiatryka, ale tylko może’. Za niecałe dwie minuty miał się rozpocząć mój pierwszy telewizyjny wywiad i to jeszcze dla BBC. Szczerze mówiąc, byłam przerażona. Udawanie miłej dość dobrze mi wychodziło, ale w wielu przypadkach moje ‘ja’ podpowiadało mi sarkastyczne opinie – niestety, najczęściej prawdziwe.
- Zaraz wchodzisz. – reżyser klepnął mnie zachęcająco po plecach.  Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam bluzkę, odgarnęłam włosy z twarzy i ruszyłam prosto na scenę.
- A teraz powitajmy niezwykły talent pisarski, autorkę bestsellerowej powieści „Rzeka płynąca pod prąd”! – Zapowiedziała mnie prezenterka.
   Nogi uginały się pode mną, ale dzielnie kroczyłam ku pomarańczowym kanapom – ciągle z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Rozejrzałam się po studiu. Było urządzone dość nowocześnie, ale bez przesady. Miało białe ściany, gdzieniegdzie z fioletowymi, poziomymi pasami. Stało tam kilka foteli i kanapa oraz niby „okno” z widokiem na Londyn. ‘Projektant studia zachwycił wszystkich oryginalnością i pomysłem – tak, jasne’. 
Z, mam nadzieję, niesztucznym uśmiechem pomaszerowałam w stronę prezenterki, Cheryl – jak myślę. ’Nieważne, wolę zostawić miejsce na ciekawsze rzeczy w pamięci’– dodałam w głowie. ‘Ta, pewnie na chłopców bez koszulek i porno’ – opryskliwy głos w moim umyśle musiał dodać swoje. Grzecznie się przywitałam z prezenterką, po czym usiadłam na wyznaczonym miejscu. Rozmawiałyśmy o standardowych rzeczach – pomysł, inspiracja, sława, moja rodzina i przyjaciele, kraj pochodzenia. Czyli standardowe trucie kotka.
- A teraz tak może bardziej chodzi o strefę prywatną. Co sądzisz o One Direction? Ostatnio o nich głośno. Jak ocenia ich tak dojrzała, młoda osoba? – Aż krew mi ścierpła, kiedy usłyszałam to pytanie. Nie byłam na nie kompletnie gotowa.
Zaczęłam gorączkowo rozmyślać, co by odpowiedzieć. Jeżeli powiem ‘tak’, czeka mnie zatarg z antyfanami, którzy do spokojnych owieczek nie należą. Jeżeli powiem ‘nie’, spotka mnie zemsta ze strony wielbicielek zespołu, a uwierzcie mi na słowo  - im lepiej nie podpadać.
- Trudno mi stwierdzić. Nie byłabym nastolatką, gdybym nie znała tego zespołu i choć raz nie słuchała ich piosenek. Szczerze mówiąc, sama nie za bardzo się nimi interesowałam z początku, ale potem koleżanki ze szkoły, które były ich wielkimi fankami zaraziły mnie „One Direction Infection”  i jakoś to wyszło. Jednak myślę, że nie mogę nazywać siebie Directioner. Porównując moje zaangażowanie z miłością moich przyjaciółek do tej piątki - wypadam blado.
- Rozumiem. – Cheryl uśmiechnęła się promiennie. Znowu. Ciekawe, czy nie bolały ją policzki od ciągłego uśmiechania się. ‘Poza tym ludzie uśmiechają się tak często tylko po ziołach, chyba że są szaleńcami’.
 – A którego chłopaka lubisz najbardziej? Który ci się podoba? – Czyli Cheryl była też dociekliwa…
- Nie mogę powiedzieć, że któregoś lubię najbardziej, bo primo: nie znam ich osobiście, a nie oceniam ludzi po pozorach i plotkach. I duo: oni są zespołem, jednością. Nie można tak po prostu kogoś wywyższyć czy poniżyć. To właśnie mówiły mi moje przyjaciółki i wtedy pomyślałam: „jeżeli każda Directioner taka jest – chcę do nich dołączyć”. – Znów w miarę polityczna odpowiedź, uff.
Końcówka wywiadu przebiegła już spokojnie, bez żadnych niespodzianek. Po zakończonej rozmowie prezenterka użyczyła mnie oczywiście litanią komplementów. Potem z ulgą opuściłam studio.

______

- Świetnie ci poszło, młoda. Jestem dumny. – Ralph przybił mi piątkę. – Zawodowo wybrnęłaś z pytania o 1D i te wszystkie wzruszające momenty, pogadanka o miłości w twojej powieść. Chylę czoła.
- Dzięki, starałam się. Myślałam, że sobie nie poradzę, jak zapytała o One Direction – zaśmiałam się.
   Nasze żarty przerwała Charlotte, która czule mnie przytuliła: ‘Niedźwiedzi uścisk’, pomyślałam. Potem we troje udaliśmy się do Dunkin Donuts*. Następnie zajadając się muffinem ruszyłam spacerkiem ku mojemu mieszkaniu. Jak pewnie zauważyliście, to moje hobby. Po prostu samotne chodzenie daje mi szansę na pogapienie się w przestrzeń, nawet niekoniecznie myślenie, ale chwilę tylko dla siebie. Nagle poczułam kroplę na policzku, na co podniosłam głowę ku niebu i z uśmiechem, niczym psychopatka, ruszyłam dalej.
   Dotarłam do mieszkania przemoknięta do suchej nitki i z cichym jękiem rzuciłam się na obrotowe krzesło w dużym pokoju. Spacery w deszczu są fajne, dopóki nie wyglądasz jak kot wysuszony w  mikrofalówce,a tak mniej-więcej prezentują się w tej chwili moje włosy.
   Mój kompleks nie był duży, osadzony w centralnej części miasta, w dość nowoczesnym bloku. Całość składała się z dużego pokoju, kuchni, dużej sypialni, przedpokoju oraz sporej łazienki – i to wszystko tylko dla mnie. Pracowałam na ogół w salonie. To tu znajdowało się ogromne biurko z wielkim, białym monitorem, to tu powstawały moje prace pisarskie. Pokój dzienny był również najciekawiej urządzonym pomieszczeniem. Na wszystkich ścianach pokrytych białą farbą znajdowały się szklane pokrywy. Na tych szybach wpisywali mi się wszyscy goście, czasami przyklejali zdjęcia. Koło biurka stało kilkanaście ramek, każda ze zdjęciem kogoś bliskiego memu sercu. Jak okiem sięgnąć wszędzie rozciągały się moje wspomnienia – to pomagało mi w tworzeniu: przyjrzenie się śmiesznej dedykacji, pamięć o jakiejś ciekawej osobie, echo wszystkiego dobrego, co mnie spotkało. Jednak najcenniejszym bankiem moich doświadczeń była niebieska szafa w sypialni, w której, zamiast ubrań, znajdowały się płyty z nagraniami najważniejszych chwil mojego życia. Przez pierwsze lata  nagrywali mnie rodzice i starsza siostra, a kiedy skończyłam osiem wiosen, sama zaczęłam to robić. Jak jest mi smutno, włączam losowo wybraną taśmę i od razu wraca mi humor – to taki prywatny sposób na dołek emocjonalny.
  Ale wracając do mojej osoby, która ułożyła wygodnie swój tyłek na fotelu, podłączyła laptopa do wielkiego monitora i otworzyła plik zawierający początek drugiej części powieści. Od niechcenia włączyłam jakieś portale plotkarskie i YouTube’a, przelatując szybo wzrokiem ich zawartość. „Harry Styles i Taylor Swift – czy wrócą do siebie?”, „Czy Demi Lovato ma romans z Niallem Horanem?”, „Louis i Liam na urodzinach Andy’ego” – wszędzie nagłówki dotyczące One Direction. Zamknęłam kartę z plotkami z cichym westchnieniem. Nawet nie wiem, dlaczego czytałam te bzdury – chyba z ciekawości. Czasami wypisywali tam takie kłamstwa, że brzuch zaczynał mnie boleć od śmiechu.Przejrzałam także facebooka i twittera. Jak zwykle odpowiedziałam na pytania fanów – zawsze traktowałam ich z życzliwością, bo wiedziałam, jak bardzo się angażują. Nie miałam serca ich ignorować. Następnie sprawdziłam skrzynkę pocztową – kilkanaście mailów od sympatyków. Dawałam mój adres emailowy wszystkim, którzy chcieli mi pokazać swoją twórczość. Nie obawiałam się spamowania – ufałam ludziom. Oczywiście ta ufność kilka razy mnie zawiodła. Zrecenzowałam przysłane opowiadania. Możecie mówić co chcecie, ale nawet jeśli nie byłam guru w tych sprawach, coś tam wiedziałam i jeżeli proszono mnie o pomoc, to nigdy jej nie odmawiałam. Wszystkie powyższe czynności były takim rytuałem, który wykonywałam prawie zawsze przed rozpoczęciem pisania. 
-No dobra, młoda panno, koniec obijania się, zabieramy się za tę powieść – powiedziałam sama do siebie zacierając ręce.
  Jak zwykle przejrzałam to, co napisałam wcześniej, przy okazji poprawiając błędy lub coś dodając. A potem zabrałam się za nowy rozdział. Pisało mi się dość lekko – uwielbiałam tę pracę za to, że wystarczyła do niej tylko moja wyobraźnia. Zaczynałam i kończyłam ją, kiedy chciałam, mogłam prowadzić akcję tak, jak chciałam, tworzyć własny świat. A przy tym wszystkim starłam się sprawiać, by postacie ożywały, same wybierały swój los, dlatego dość często gadałam do siebie – takie moje prywatne dziwactwo.
  Skończyłam pisać wieczorem, latarnie zdążyły się już zapalić, ale nie było widać gwiazd – ‘w tym mieście jest za dużo świateł’, pomyślałam. Nagle ciszę przerwał bliżej niezidentyfikowany dźwięk – chyba burczenie mojego brzucha. Uderzyłam się w czoło.
-Jedzenie! – wykrzyknęłam i szybko pobiegłam po kurtkę, która nadal leżała na podłodze w przedpokoju. Tak porwała mnie wena twórcza, że zupełnie zapomniałam o zjedzeniu czegokolwiek. Szybkim krokiem wybiegłam z bloku i ruszyłam prosto przed siebie. Dopiero, gdy stanęłam na chodniku, przypomniałam sobie, że jestem w przetartym dresie, roztrzepanych włosach i niedbale zapiętej kurtce. Zresztą musiało to wglądać komicznie: niekompletnie ubrana dziewczyna, biegnąca dzikim pędem w bliżej nieokreślonym kierunku. Kiedyś byłaby to norma, ale teraz najmniejsza inperfekcja oznaczała krytykę mediów. Oparłam się o ścianę pobliskiego budynku i spróbowałam trochę się ogarnąć. Niestety efekty nie były bardzo zadowalające. Rzuciłam krótkie: „Chrzanić to” i znów ruszyłam biegiem przed siebie. Po kilku minutach, zatrzymałam się gwałtownie przed Nandos – pierwszej restauracji jaką napotkałam na drodze.
- Ulubiona knajpa Nialla, o ile dobrze pamiętam. Zobaczymy – szepnęłam pod nosem, przypominając sobie opowieści moich polskich przyjaciółek o idolu. 
  Zdecydowanym ruchem otworzyłam drzwi i udałam się w stronę kasy. Czarnoskóry kasjer ze znudzoną miną przyjął moje zamówienie. Tupiąc delikatnie nogą czekałam na moje zamówienie, jednocześnie przyglądając się ludziom siedzącym przy stolikach. Lustrowałam dyskretnie wzrokiem okularnika z ogromnym laptopem, biznesmena brudzącego się kebabem drobiowym i chudą panią z sałatką. Każdy z nich w niesamowitym tempie pożerał swoje porcje - ‘czyli może nie są takie złe’.
- Kurczak Peri Peri** z frytkami raz, proszę. – rozległ się donośny głos kasjera.
  Ruszyłam w kierunku kasy i już miałam sięgać po siatkę z moim zamówieniem, kiedy ktoś zgarnął mi ją sprzed nosa. Nieznajomy szybkim krokiem począł oddalać się w kierunku drzwi.
- Ej! To moje zamówienie, proszę oddać mi kolację! – krzyknęłam na cały regulator, ruszając za złodziejem.
Momentalnie napastnik odwrócił się, a ja nie zdążyłam wyhamować. Wpadłam z impetem na nieznajomego, przewracając nas oboje na ziemię i wysypując zawartość siatki.- Ałłłł… - stęknął złodziejaszek.
- Przepraszam, przepraszam. Jestem bardzo głodna i chciałam odzyskać mój obiad, a pan… - zaczęłam się tłumaczyć, wylewając z siebie potok słów i czerwieniąc się przy tym.
- Spokojnie. To ja przepraszam, że zabrałem ci twoją kolację. Rozumiem twoje poświęcenie dla jedzenia. 
Z pewnością zrobiłbym to samo. – Nieznajomy zdjął kaptur i ciemne okulary, po czym spróbował podnieść się do pozycji siedzącej.
  Ku mojemu zdziwieniu spod ciemnego materiału wysunęły się blond włosy i ujrzałam roześmianą twarz Nialla Horana.
 - Eeee… - spróbowałam coś wydukać. – Jestem Josephine. 
Podałam mu rękę, ale dopiero po chwili zorientowałam się, że jest umazana w sosie z kurczaka i zaczerwieniłam się aż po same uszy.
- Niall. – Kiedy chciałam szybko zabrać brudną dłoń, chłopak chwycił ją i mocno ścisnął. – Piękne imię.
- Dziękuję, w moim ojczystym języku brzmi trochę staromodnie –odparłam.
  Dużo bym dała, żeby zobaczyć swój wyraz twarzy, pewnie wyglądałam niezwykle głupio. Dziwiłam się, że nie brzydził się chwycić mojej ręki, całkowicie ubrudzonej, a jednocześnie szczerzyłam się, bo przede mną stał najprzystojniejszy chłopak, jakiego widziałam. Bo muszę wam się przyznać, że w wywiadzie odpowiedziałam tylko w połowie szczerze. Miałam swojego ulubionego członka 1D – właśnie Nialla. A przy tym wszystkim najgorszy był rumieniec, który prawie nigdy nie opuszczał moich polików, a w takich chwilach nasilał się i nabierał buraczanej barwy.
- Nie znam polskiego, ale zapewne i w nim twoje imię brzmi ślicznie. – Ku memu zdziwieniu chłopak także się zaczerwienił.
  Uśmiechnęłam się. ‘Ale on słodko flirtuje’, pomyślałam. Nie wierzyłam w zbiegi okoliczności, a szczególnie te szczęśliwe, ale w tym momencie nie mogłam tego spotkania inaczej wytłumaczyć. Po chwili wpatrywania się w siebie, równocześnie nerwowo się zaśmialiśmy i spróbowaliśmy wstać. Oczywiście okazało się, że byliśmy cali umazani w pomarańczowo-brązowym sosie. 
- Przepraszam cię, jesteś cały brudny. Daleko masz do domu? – zapytałam, zawstydzona spuszczając wzrok  
- Trochę. Szkoda tylko, że finalnie nie mamy żadnego jedzenia. – Wskazał wzrokiem na rozsypane na ziemi kurczaki, co zakłopotało mnie jeszcze bardziej. – Ale nie martw się, zaraz kupimy nowe.
  Niall pociągnął mnie za rękę w stronę kasy i już po chwili staliśmy znów z siatkami w rękach. Szczęście, że Nandos było wyjątkowo puste i nikt nie oglądał nas w poplamionych ubraniach.
- Wiesz, Niall, jeśli ci to nie przeszkadza, możemy iść do mnie. To naprawdę niedaleko i dam głowę, że mam jakieś męskie ciuchy kuzyna. – Z nadzieją w oczach spojrzałam na towarzysza niedoli.
-Jeżeli to nie problem. – Uśmiechnął się promiennie chłopak.
______


    Klucz zgrzytnął w zamku i po chwili drzwi otworzyły się z cichym pomrukiem. Blondyn przepuścił mnie w drzwiach, po czym sam, rozglądając się ciekawsko na boki, wszedł do mojego mieszkania.
- Tutaj w szafie możesz zostawić płaszcz. – Wskazałam palcem na pokrytą lustrami przechowalnię.
Sama wzięłam siatki z jedzeniem i po uprzednim pozostawieniu ich w kuchni, ruszyłam na poszukiwania męskich ubrań. Po kilku minutach dokopałam się do staroci mojego kuzyna: bluzy „The Rolling Stones” oraz szarych dresów, ściągniętych gumką przy kostkach. Wciąż rumiana na twarzy podałam rzeczy Niallowi, po czym wskazałam mu drzwi łazienki. Sama udałam się do sypialni po czyste rzeczy dla siebie. Dzięki Bogu, nie dałam sobie dzisiaj zrobić makijażu, bo niechybnie wyglądałabym teraz, jakbym urwała się z fabryki farb akwarelowych. Niebieskookiego zastałam w kuchni, kiedy dobierał się do naszego jedzenia.
- Głodny? – Pokiwał głową. – No to chodźmy zjeść do salonu, jest wygodniej.
  Pociągnęłam go za rękę. Chłopak z wyrazem zdumienia podziwiał oszklone ściany pełne napisów, zadając się kurczakiem. Sama również z niezwykłą szybkością pochłaniałam kolejne skrzydełka.
- Do czego one służą? – spytał w końcu mój towarzysz, omiatając wzrokiem szyby.
- Każdy, kto mnie odwiedza, wpisuje się, abym go pamiętała. Jak piszę, to dobre wspomnienia są pomocne – odpowiedziałam mu, przełykając kolejne kęsy kolacji.
- Ano tak. Jak tam twoja druga powieść? – zapytał i słodko się zarumienił.
  Zdziwiłam się, że mnie kojarzy jako pisarkę. Byłam pewna, że nawet nie słyszał o moim sukcesie. Zawsze z dezaprobatą myślałam o celebrytach, którzy głośno krzyczeli: „Wolimy filmy!”.
- Czyli wiesz, kim jestem – wypowiedziałam z lekkim zażenowaniem.
 - Jakbym mógł nie wiedzieć. Zacząłem czytać twoją książkę i jestem jej fanem, serio. Poza tym słuchałam twojego wywiadu w BBC – zaśmiał się dziecinnie.
  Poczułam, jakby ktoś rozlał na moich polikach rozżarzone żelazo. ‘Czyli wie i pewnie myśli, że jesteś psychofanką, tylko sławną’.- No tak, dlatego zgodziłeś się tu przyjść. – Pokiwałam głową. – Zastanawiałam się właśnie, dlaczego, bo wiesz mogłam być jakąś napaloną wielbicielką, która zaprowadziła cię do swojego mieszkania, tylko żeby cię zgwałcić, a potem zakopać w parku.
- Poznałem cię i pomyślałem, że może nie będzie aż tak źle, najwyżej obstawiałem próbę gwałtu – zaśmiał się perliście. 
   Nim się obejrzałam, po kurczakach pozostały tylko dokładnie objedzone kostki… 





EDIT: Rozdział zbetowany przez Finis, zapraszam serdecznie na jej bloga.